@ZorrO,
post #54
Parę osób na fali nostalgii coś tam zrobiło. Ale są to raczej filmy zrobione przez znawców tematu (większych lub mniejszych), którzy coś wiedzą, ale niekoniecznie chętnie zgłębiają temat.
Dam Ci taki przykład - robisz film, wiesz, że np. w Trójmieście była grupa Luzers i Joker. Więc wspominasz o tym w filmie, ale już nie chce Ci się np. posprawdzać czy może były inne grupy, co konkretnie te grupy robiły, nie szukasz kontaktu z członkami tych grup - typowe "szkoda czasu".
Prawdziwe filmy dokumentalne robi się długo, bardzo długo. Ktoś musiałby chcieć nie zrobić film, ale ROBIĆ film o demoscenie, bez wyznaczonego deadline'u. Do tego pewnie wyłożyć kasę na podróże, spotkania, poświęcić kupę czasu na przeglądanie starych magazynów (dyskowych i tradycyjnych), poznać czołowych twórców, poznać mniej znanych twórców, określić momenty przełomowe (to ważne) w dziejach sceny. To wszystko zjadłoby sporo czasu tylko po to, żeby ostatecznie stworzyć coś dla niewielkiej (patrząc obiektywnie) grupy odbiorców.
A czy warto? Ludzie robili różne rzeczy w młodości - niektórzy bawili się w demoscenę, inni z kolegami jeździli na ryby, jeszcze inni udzielali się w klubach szachowych - o wszystkim można zrobić film, napisać książkę itd. Tym bardziej, że zawsze ludzie, którzy w czymś uczestniczą, uważają to za interesujące (nic dziwnego - spędzili w końcu wiele lat pielęgnując swoje hobby - mało kto by się przyznał, że ten czas to była tylko zabawa bez większego znaczenia, oprócz oczywiście poprawy samopoczucia i ewneutualnie lekkiego dreszczyka emocji przy rywalizacji). A to, że z demosceny wywodzi się wielu twórców gier? Co z tego - najlepsi matematycy "wywodzą się" ze szkół podstawowych, do których uczęszczali, gdy byli młodzi. A potem po prostu swoją wiedzę wykorzystali - w pewnym niewielkim stopniu, bo ile procent swojej wiedzy matematyczny geniusz przyswoił w podstawówce? Podobnie projektant gier - które doświadczenie ze sceny sprawiło, że tworzy postaci albo potrafi używać silnika gry? Może więc chodzi o sam fakt obcowania z komputerami? Do tego nie potrzeba demosceny. Ok, są jeszcze muzycy, którzy tworzą do gier i wywodzą się z demosceny, gdzie zaczynali naukę komponowania - ale ile procent w branży gier stanowią muzycy? I czy wszyscy wywodzą się ze sceny? Czy jest to warunek konieczny? Nie sądzę.
Fajnie jest sobie poopowiadać o scenie, powspominać, a nawet czuć się z czegoś dumnym lub zwyczajnie odczuwać satysfakcję. Dla mnie było to kilka momentów, które sprawiły, że mam wrażenie zrobienia czegoś fajnego albo ważnego - prywatnie to oczywiście moja pierwsza wygrana na party w Żywcu, a poza tym przeforsowanie i przeprowadzenie pierwszej w Polsce selekcji modułów na party (Warszawa), wprowadzenie po raz pierwszy głosowania punktowego na party (Poznań; wcześniej głosowało się ustalając kolejność trzech lub pięciu miejsc, co było mega upierdliwe i wymuszało ciągłe bazgranie po kartce do głosowania) wraz z pierwszym programem do liczenia głosów (wykorzystanym np. w Starachowicach), bycie współautorem piewszego polskiego dema, które liczyło się na zachodzie (i w ogóle było znane na zachodzie), stworzenie i wypromowanie jednego z liczących się magazynów dyskowych (trochę przypadkowo, przez opieszałość twórców magazynu "Ala Ma Kota") oraz zapoczątkowanie grupy Lamers, która istnieje i tworzy do dzisiaj. I pewnie znalazłbym jeszcze kilka takich istotnych dla mnie (a niekiedy nawet dla większej ilości ludzi) rzeczy, ale nie to jest istotne. Gdy zapytacie się innych starych, znanych demoscenowców - też wiele rzeczy zostało przez nich zrobionych, zainicjowanych, wprowadzonych jako standard itd. Wielu ludzi ma jakieś swoje osiągnięcia, ale zebranie tego w całość wymagałoby rzetelnej pracy nad czymś, co być może nie zasługuje na taką pracę ze względu na podejście samych scenowców, którzy generalnie w d... mają wszystko (w tym również historię demosceny). Znałem wielu scenowców, których zainteresowanie sceną ograniczało się tylko do tego, co sami robili. Ba, znam nawet do dzisiaj.