"Gospodarzu, dajcie mi tu żywo dzbanem piwa, to wam opowiem historię z lat minionych". W większych miastach taka prośba zostałaby zignorowana, pod adresem wypowiadającego poleciałoby w najlepszym wypadku kilka wyzwisk, a w najgorszym - topór i ze dwa sztylety. Ale w takiej wsi, w taką noc i w taką porę roku, gdy rozszalałe zimno spowiło wszystko i wszystkich swoją zabójczą potęgą, a ludzie ukrywali się w swoich domostwach albo (dużo zresztą częściej) w jedynej oberży w okolicy (notabene "Pod Złotym Toporem"), nic podobnego nie mogło się wydarzyć... W taką noc opowieści wędrownego bajarza - długowłosego, osiwiałego starca o zmęczonych oczach i zgrubiałych palcach - połączone z ogniem wesoło trzaskającym w palenisku i, naturalnie, rzeczonym dzbanem złocistego, pienistego trunku, mogły skutecznie przyspieszyć oczekiwanie na świt.
"Ano" - pierwsze krople napitku zadomowiły się w trzewiach wiekowego barda - "rzecz działa się dawno, przed Nowym Ładem. Niedaleko stąd rozciągał się kraj spory i piękny. Yuria mu nazwę nadano. Rządzony sprawiedliwie przez miłującego lud króla. Że bzdury plotę? Toć to prawda najprawdziwsza. Na czym to ja?" - kolejnym haustem bajarz opróżnił już chyba z połowę naczynia. "Ach, tak... Jednak idylla nie trwała wiecznie. Razu pewnego, nie wiadomo skąd, wraz ze swoim orszakiem on przybył. Nie był to orszak dworski, lecz orszak najemnych morderców, potworów i ożywieńców. Imię jego Death Adder było, co w języku Albionu oznaczało Żmiję Śmierci. A insygniem jego późniejszej tyranii Topór Złoty, taki jaki dziś widnieje nad wejściem do owego zacnego przybytku. Zacnego przybytku, powiadam... W zacnych przybytkach bajarzowi dolewa się, gdy mu się trunek kończy... Dziękuję, waszmości. Tenże Death Adder uwięził króla i córę jego, urodziwą niezwykle, w ich własnym zamku, a sam zaprowadził rządy tak brutalne, że po dziś dzień samo wspomnienie wywołuje dreszcz. Mordy, gwałty, kradzieże - pachołki Żmii łupili doszczętnie wszystko, lud mając w pogardzie. Dzięki bogom, trzech śmiałków się znalazło, odważnych na tyle i w walce wyćwiczonych, by kres tym potwornościom położyć. Każdy powód do walki miał inny, takoż oręż i zdolności magiczne. Ax Battler - człowiek, mężczyzna rosły, silny, dwuręcznym mieczem wojujący, szukał pomsty za śmierć matki. Tyris Flare - piękna i diabelnie niebezpieczna amazonka, długi miecz za swego kompana miała i obojgu rodziców nieszczęsnej Żmii chędożony wyrżnął. Był także i krasnolud - Gilius Thunderhead - toporem walczący. Jeden z najprzedniejszych górników kopalni Wolund. Jemu z kolei brata bliźniaka żołdaki Death Addera ubiły.
Zadaniem wojów było, oczywista rzecz, wyrżnięcie w pień wszystkich sługusów tyrana, poczynając od prostych żołnierzy, na ożywieńcach i olbrzymach kończąc. Jednak naiwnym, by nie rzec głupcem, byłby ten, kto stwierdziłby, że tylko bronią białą nasza trójka porządek zaprowadzała. Każde z nich, bowiem, parę flakoników z miksturami magicznymi miało. Mogli przeto czarami różnistymi atakować, a ich potęga i zasięg rażenia od ilości owych zależała. Warto też wspomnieć, że Niebiosa wsparły śmiałków leprekaunami - skrzatami z worami na plecach. Gdy taki się pojawiał, wedle legendy, kop w rzyć sprzedać mu należało, a upuszczał a to eliskir czarodziejski, a to strawę. A właśnie, gospodarzu, udko kurczęcia by się u was nie znalazło? I jeszcze piwa, jeśliś łaskaw. Dziękuję. Od czasu do czasu, wojacy nie stąpali po ziemi, a latali na bizarianach. Że co to są pytacie?" - tu snującemu opowieść przerwał siedzący w kącie mężczyzna o długich, białych włosach. "Bizariany" - wtrącił, a głos miał metaliczny, a oczy jak u wilka - "to zasadniczo stwory latające, dzielące się na trzy grupy. Kuroryb, dość słaby, ale potrafi machnięciem ogona powalić i najsilniejszego woja. Smok czerwony, potężniejszy i kule ognia z paszczy wypluwający, to drugi rodzaj. Trzecim zaś jest smok niebieski, ziejącym ogniem ciągłym. Ciekawym jest, że stwory te lojalności nie przejawiają i gdy zwalimy ich jeźdźca na glebę, sami możemy zająć jego miejsce." - nieznajomy uśmiechnął się, jakby fakt, że mógł wtrącić swoje trzy oreny do snutej przez dziada opowieści sprawił mu szczególną satysfakcję. A uśmiech miał paskudny, jak spore pęknięcie na idealnej tafli lodu.
"Dziękuję, mości wiedźminie, ale na napitek za to nie licz" - odparował dziadyga. "Po przebyciu pewnego etapu drogi, wojacy mogli odpocząć przy palenisku, a wtedy leprekaunów pojawiało się więcej i cały wic polegał na skopaniu im rzyci jak najrychlej, by ich dobra móc przyjąć. Jak to się skończyło wszystko, pytacie? A żyjecie w tyranii teraz? Zaraz, nie oczekiwałem potwierdzenia..."
Garść technikaliów: absolutny klasyk autorstwa nieśmiertelnej firmy Sega. Bijatyka z przesuwanym ekranem o bardzo starannej oprawie graficznej, inspirowana wyraźnie universum Conana Barbarzyńcy (część krzyków mordowanych wrogów to sample z tego filmu). Hula aż miło nawet na A500 z 512 kB RAM i pomimo bazowania na kościach ECS, graficznie naprawdę do dziś cieszy oko. Gra oczywiście posiada możliwość zabawy w dwie osoby (a na automatach można było sobie nawet i we trzy pograć). Instalacja na dysk twardy możliwa jedynie przy wykorzystaniu WHDLoad.
Golden Axe - Virgin/MCM/SEGA 1990 | ||||
80 | 1 | |||
70 | ECS | |||
100 | ||||
Najlepsza gra 1989 roku i do tej pory absolutny kanon. Polecam gorąco. |