Chyba każdy użytkownik Amigi chciałby, aby jego ulubiony komputer znów stał się bardziej popularny i doceniany. W wielu dyskusjach amigowcy spierają się, jakie są najważniejsze przyczyny upadku Amigi i najczęściej wymieniają nieudolność kolejnych właścicieli marki. Inni mówią, że to przez podziały, które nie pozwalają współpracować przy pracy nad jednym systemem operacyjnym, a jeszcze inni za taki stan rzeczy obwiniają firmy "amigowe", które nigdy nie paliły się do regularnej współpracy, a wręcz przeszkadzały sobie wzajemnie. W każdej z przytoczonych możliwości jest wiele racji, ale czy zastanawialiście się kiedyś, czy przypadkiem amigowcy, czyli my sami, nie jesteśmy w dużej mierze winni obecnej sytuacji?
Pamiętam dobrze czasy, gdy w wielu polskich domach Amiga zagościła na dobre jako maszynka do grania. Pamiętam czasy, gdy stałem się posiadaczem pierwszej w okolicy Amigi 500 i większość kolegów mi jej zazdrościła. Był to czas, gdy Amiga była tym, czym obecnie jest wszędobylski pecet. Jednak w niedalekiej przyszłości miało się okazać, że ci sami ludzie, którzy byli wręcz zachwyceni możliwościami Amigi, masowo się od niej odwrócili. Dlaczego? Powiecie, że agresywna reklama zrobiła swoje, marketing Microsoftu przełamał stereotypy, gry otumaniły dzieci i młodzież, a encyklopedie multimedialne i edukacja przekonały dorosłych. Zgadza się, takie mechanizmy działają na przeciętnego nabywcę. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej.
Na początku lat 90-tych bardzo mocno byłem zaangażowany na łódzkiej giełdzie komputerowej. Ściślej mówiąc, były to dwie oddzielnie giełdy, które ze sobą współpracowały. W tamtym okresie Amiga królowała i większość moich znajomych posiadała naszą "przyjaciółkę". Wówczas ludzie dopiero poznawali możliwości swojego sprzętu i, choć teoretycznie, każdy orientacyjnie wiedział czego się spodziewać, to z wypiekami na twarzy oglądało się niekiedy najnowsze produkcje "z zachodu". Amigowcami nie byli ludzie specjalnie przekonani do tego sprzętu, choć na pewno i tacy przy nim byli i wtedy, ale był to tak popularny komputer, że jego posiadanie było tak naturalne, jak teraz zestawu pecetowego. Do pewnego czasu wszyscy rozbudowywali swoje Amigi tak, aby uruchamiać nowe gry i programy, mimo że nie było to tanie, jak na możliwości młodych ludzi dopiero wchodzących w życie. Kupowało się zatem dodatkową pamięć, nowy kickstart lub przełącznik ROM, dodatkową stację dyskietek (koniecznie wraz z tzw. bootselectorem), niektórzy mieli nawet (sic!) twardy dysk, mówiło się o możliwości podłączenia napędu CD-ROM, choć z uwagi na cenę mało kto widział go na żywo w działaniu.
Tak było bardzo długo. Nie miało większego znaczenia, czy ktoś posiada Amigę 500, 600 czy 1200. Można powiedzieć, że panowała współpraca. Kontakty między użytkownikami Amigi były nie tylko bardzo częste, ale też bardzo owocne, gdyż niezależnie od posiadanego modelu Amigi korzystaliśmy przecież z tego samego oprogramowania. A zatem zebrane doświadczenia można było bardzo łatwo przekazać dalej. Nieco później okazało się, że w środowisku pojawiły się pierwsze rysy i pęknięcia, które zaowocowały głębokim podziałem panującym do dziś. Cofnijmy się do czasów, gdy w komputerach zaczęły masowo pojawiać się czytniki CD-ROM. Pamiętam jak niesamowite wrażenie robiły filmy MPEG na płytach CD lub gry przeznaczone dla Amigi CD32 z efektownymi wstawkami "renderowanymi" - jak to się wtedy mówiło. Większość amigowców podzielała zdanie, że taka jest przyszłość wszystkich produkcji - nie tylko dla Amigi, ale w ogóle na rynku komputerowym. W tym samym okresie pojawiła się grupa, która zaczęła "lansować" zgoła odmienny pogląd. Ludzie ci twierdzili, że owszem, dla pecetów jest to przyszłość, ale dla Amigi - nie wiedzieć czemu - absolutnie nie. Mimo ewidentnych korzyści płynących z korzystania z płyt CD, jakie już wtedy można było odczuć, upierali się, że Amiga nie jest do tego przystosowana. Wtedy tego nie rozumiałem, ale kilka lat później przyszedł czas, który rozjaśnił sytuację.
Podziały, o których napisałem, wraz z biegiem czasu zaczęły się pogłębiać. Nagle okazało się, że ludzie "drugiej grupy" przebąkują o wymianie Amigi na peceta. Na pytanie "dlaczego?" odpowiadają, że Amiga jest wolna i nie działają na niej "profesjonalne" programy. Do czego jest im potrzebny rzeczony "profesjonalizm" na komputerze domowym, tego nigdy nie sprecyzowali, ale w rezultacie ich toku rozumowania Amiga straciła wielu użytkowników. Wkrótce okazało się, jak to w życiu, że argumentacja byłych amigowców była, delikatnie mówiąc, naciągana, bo głównie chodziło im o gry, których więcej było dla peceta. W kolejnych latach pojawiły się nowe podziały, wymieniane były kolejne powody, dla których Amiga jest już "passe", aż wreszcie pojawiła się grupa, która stwierdziła, że AmigaOS jest już przestarzały, źle rozwijany i trzeba się zdecydowanie od niego odciąć.
Dlaczego jednak poświęcam tyle miejsca dla tych wspomnień? Otóż moim zdaniem podziały, które zaczęły się wtedy tworzyć, czyli "Amiga kontra pecet", spowodowały wiele lat później pęknięcie na wiele systemów "amigowych". Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zachowania, o których piszę to typowy mechanizm rynkowy spowodowany wieloma zaniedbaniami producenta Amigi, ale na skutek tych wszystkich złych działań ilość użytkowników Amigi jest dzisiaj dramatycznie mała. W moim przekonaniu amigowcy od wielu lat przyzwyczaili się, że muszą w pewnym sensie bronić własnej tożsamości jako użytkowników niepopularnej platformy. Stało się tak nie tylko ze względu na opinię innych komputerowców, ale także przez zmasowany atak mediów na wszystkie inne platformy niż x86. Do pewnego czasu było to bardzo przydatne, gdyż pozwalało promować Amigę w różnych środowiskach jako komputer wyjątkowy do czego sam dołożyłem nie raz rękę. Jednak w pewnym momencie wroga zewnętrznego zabrakło, oponenci przeszli na inny poziom dyskusji, a amigowcy pozostali sami i w większości przypadków niespecjalnie to zauważyli. Zaczęli słusznie szukać problemów w funkcjonowaniu rynku Amigi, stworzyli wiarygodną diagnozę, jednak zastosowali bardzo radykalne rozwiązanie problemu. Tak radykalne, że przynoszące wręcz odwrotny skutek od zamierzonego. Zamiast skorygować źle działające mechanizmy, zaczęli tworzyć zupełnie nowe. Tak powstały wszystkie inne niż AmigaOS systemy "amigowe", klony AmigaOS, czy jak inaczej można je jeszcze nazwać.
Chciałbym, aby było jasne: jestem jak najdalszy od oczerniania twórców MorphOS-a, AROS-a czy pochodnych. Uważam, że zrobili oni wiele dobrego dla Amigi, sam używam AROS-a i jest dla mnie wielką wartością możliwość korzystania z amigowego oprogramowania na typowym pececie. Ale nie możemy zapominać jakie spustoszenie dokonała cała sytuacja na rynku komputerów osobistych. Amiga praktycznie przestała istnieć również dlatego, że wiele osób zupełnie pogubiło się w tych wszystkich zawiłościach. Dlatego moje zdanie jest bardziej liberalne. Z jednej strony uważam, że im większa popularność jakiegokolwiek "okołoamigowego" rozwiązania tym lepiej dla wszystkich (tak jak w przypadku Linuksa). A z drugiej strony jednak - zbyt wiele podziałów działa demotywująco i dezinformująco na potencjalnych użytkowników AmigaOS.
Dlatego sądzę, iż czas zastanowić się poważnie nie nad tym, jaka jest teraz Amiga, ale jaką chcemy widzieć za kilka lat. Czy chcemy mieć oddzielną platformę, która będzie żyła, czy tylko będziemy kultywować pamięć o Amidze klasycznej. Jednak większość amigowców skupia się na tym, że sytuacja wygląda kiepsko, że jest mało użytkowników, że środowisko jest podzielone. Osobiście przez kilka lat stałem z boku środowiska naszego komputera, ale obserwowałem żywo sytuację i starałem się wyciągnąć wnioski na przyszłość. Od niedawna próbuję znowu rozmawiać z amigowcami na temat naszych podziałów i możliwości ich zniwelowania. Ciągle jednak napotykam na ten sam opór co kiedyś, tyle że wyrażony w inny sposób. Opór, który każe mówić "moje rozwiązanie jest lepsze", co było skuteczne na bazie kontrastu Amiga-pecet. Ale w przypadku konfliktu interesów różnych rozwiązań amigowych wydaje się, że dużo bardziej skuteczne byłoby dzielenie się osiągniętymi rezultatami w celu szybszego rozwoju platformy. Tak jak ma to miejsce w przypadku projektów przeznaczonych dla Linuksa.
Rzecz jasna moja subiektywna ocena sytuacji środowiska Amigi nie zmieni tego stanu rzeczy. Myślę jednak, że należy częściej zwracać uwagę na umiejętność współpracy, której jakże często nam brakuje. Nie patrzmy więc, czy ktoś posiada "prawdziwą Amigę", jak mówią niektórzy, czy też "klon systemu Amigi", jak mówią inni. Nie patrzmy czy AmigaOS jest bardziej "linuksopodobny", czy też MorphOS jest bardziej "amigowy" niż sama Amiga. Spójrzmy na swoje własne działania przez pryzmat korzyści, które możemy wynieść dla wspólnej platformy. Czy naprawdę Amiga musi być synonimem fanatyzmu? Mam wielką nadzieję, że nie.
Artykuł oryginalnie pojawił się w trzecim numerze Polskiego Pisma Amigowego.