Nazywam się Frank Easyfire i jestem założycielem agencji detektywistycznej
"6th Sense Investigations". Talent do rozwiązywania zagadek
odziedziczyłem po swoim dziadku, jednak ostatnimi czasy nie wiodło mi się
najlepiej. Sytuacja agencji poprawiła się nieco odkąd zatrudniłem jako
asystenta Benjamina McGregora, który pozostaje w bliskim kontakcie z duchem,
Arturem Davidem Fieldstonem. Właściwie to bardziej pomaga mi Artur, ale bez
Bena kontakt z nim byłby utrudniony. Chciałbym dziś opowiedzieć Wam o
dziwnej sprawie, nad którą ostatnio pracowałem.... tak, pracowaliśmy, racja
Ben. Niektóre fakty zostaną Wam przybliżone przez mojego współpracownika,
gdyż nie jestem w stanie sam ogarnąć wszystkiego, co się wówczas
wydarzyło...
Wszystko zaczęło się banalnie. Ot, co, kolejny zwykły przypadek. Otrzymałem
telefon od właściciela fabryki serów. Został on przygnieciony wielkim
Czeddarem. Zawołałem Bena, ale niestety nie mógł mi w tej chwili pomóc, gdyż
obiecał właścicielowi miejscowej fabryki zabawek odwiedzić go i przetestować
kilka nowych produktów. Z pokoju zabrałem kartę identyfikacyjną Artura,
a po zejściu na dół z szafki wygrzebałem kapsel od piwa oraz szklankę. Tak uzbrojony
udałem się na miejsce wypadku. Po krótkiej rozmowie z właścicielem fabryki
serów zabrałem się do pracy. W jednej z szafek na końcu sklepu znalazłem
metalowy pręt, który z łatwością naostrzyłem o leżący na ladzie kawałek gruzu.
Narzędziem tym bez problemu pociąłem wielki ser na małe kawałeczki. Niestety,
uwolniony mężczyzna nie okazał wdzięczności, wręcz przeciwnie, zaczął
narzekać, że zniszczyłem mu taki okaz. Johnatan O'Cheeser podejrzewał, że wypadek
spowodowali lokalni konkurenci, jednak poszlaki wskazywały na kogoś innego,
na miejscu znalazłem bowiem rękę robota. Opuszczając sklep zebrałem resztki
chrupek serowych, które walały się pod ladą. W dalszej kolejności odwiedziłem
komis samochodowy. Gdy nikt nie patrzył, wziąłem sobie jedno z kół zapasowych,
oraz pompkę. Gdy chciałem wejść do garażu, podbiegł do mnie właściciel. Nie
wiem jak on to zrobił, ale po chwili stałem się właścicielem nowego-używanego
samochodu za jedyne... uh, moja głowa, do tej pory mnie boli jak pomyślę,
przez ile lat będę musiał spłacać ten cud techniki. Po kolejnej rozmowie z namolnym
właścicielem komisu wszedłem do garażu, ale nic ciekawego tam nie znalazłem.
Postanowiłem pójść po Bena, który powinien był być w fabryce zabawek Toys n U.
Na miejscu stanąłem jak wryty. Fabryka była zdemolowana, zabawki popsute
i porozrzucane. Nie było Bena, a przestraszony Arnold, siedzący w rogu na
skrzyni nie był zbyt rozmowny. Zabrałem ze sobą piłkę do tenisa, ręcznik
(który leżał na skrzynce) i drewniany młotek. Na podnośniku coś wisiało,
jednak wózek nie działał i nie mogłem tej rzeczy zdjąć. Postanowiłem zasięgnąć
rady u doktora Petera Fallacy, na którego wszyscy mówiliśmy "Doc".
Doktorek testował właśnie swój nowy wynalazek, uniwersalnego tłumacza, nie
odmówił mi jednak pomocy. Dałem mu rękę robota, a zaciekawiony doktor obiecał
się nią zająć. Wyszedłem z laboratorium i poszedłem do komisu. Tam ręcznikiem
wytarłem zakurzony akumulator, który pasował do wózka widłowego w fabryce
zabawek. Przy pomocy dźwigni opuściłem widły i mogłem zabrać dziwny medalion.
Także ten przedmiot zaniosłem do analizy profesorkowi.
Udałem się do naszej agencji. Biegająca w kółko mysz nieco mnie irytowała więc
postanowiłem ją schwytać. Rozsypałem przed jej norą chrupki serowe. Gdy gryzoń
wychylił się z dziury, przykryłem go szklanką, a dno zatkałem kapslem.
Zabrałem naczynie ze zwierzątkiem, postałem chwilę i pomyślałem, że dobrze
byłoby odwiedzić dom Goldenhouserów. Poszedłem tam, ale nie zostałem miło
powitany przez właścicielkę kota (który ostatnio przeżył dzięki Benowi
niewielki szok). Wcisnąłem pani Goldenhouser kit o nadajniku w obroży dla kota
i wszedłem do środka. Musiałem pozbyć się natrętnej gospodyni. Umieściłem
piłkę tenisową w zbroi rycerza z rakietą, a po dokładnym zbadaniu eksponatu
odkryłem przycisk. Wciśnięty uruchomił Zawiszę Czarnego, który popisał się
wolejem a la Andre Agassi, niestety, trafił piłką w głowę kotka. Zwierzak
obudził się, a gdy wypuściłem mysz pobiegł za nią na tyły domu. Za futrzakiem
podążyła roztrzęsiona właścicielka. Zostałem sam. W ramach rozrywki
uruchomiłem także drugiego rycerza (chyba był to Sir Lancelot lub któryś
z jego kompanów). Rycerz okazał się być nie gorszym gitarzystą niż Eric
Clapton wzięty razem z Maxem Cavalerą. Rozbawiony udałem się na piętro, gdzie
czekała na mnie niemiła niespodzianka. Dzieciak Goldenhouserów był w domu
i niegrzecznie wyprosił mnie z pokoju. Musiałem znaleźć sposób wywabienia go
z mieszkania. Swoje kroki skierowałem do posiadłości pana O'Cheesera. Przy pomocy gorącego sera,
jaki leżał na ladzie, skleiłem przedziurawioną oponę. W trakcie pompowania
dętki z koła wypadł dekiel. Pomyślałem, że tłukąc młotkiem w to żelastwo można
wywołać całkiem głośny hałas. Wróciłem do posiadłości Goldenhouserów
i wypróbowałem swój gong. Zadziałał bezbłędnie. Zaciekawiony chłopak opuścił
posiadłość i mogłem przeszukać jego pokój. Co prawda w środku nic ciekawego
nie znalazłem, ale zaintrygowała mnie leżąca w kącie konsola. Na razie jednak
nie miałem pojęcia, do czego mogłaby mi się przydać, opuściłem więc
pomieszczenie - chłopak mógł wrócić w każdej chwili (wszak nie dokończył partii
Pacmana, który był uruchomiony na stojącym na biurku sprzęcie). Byłem ciekaw,
czego dowiedział się profesorek o przedmiotach, które dałem mu do analizy.
Poszedłem więc czym prędzej do jego laboratorium. Doktor wyjaśnił mi, że oba
przedmioty były bardzo rozwinięte technologicznie. Takiej technologii ziemianie
jeszcze nie znali. Medalion służył do przemieszczania się pomiędzy wymiarami
(wtedy jeszcze nie łapałem tej koncepcji). Prawdopodobnie Ben został
przeniesiony do innego wymiaru, jednak Doc nie znał częstotliwości, która
otworzyłaby wrota do tego świata. Skonstruował urządzenie, które miało
pomóc ustalić potrzebną długość fal. Musiałem użyć go w odpowiednim
miejscu - jak podejrzewałem, w fabryce zabawek. Postanowiłem czym prędzej udać
się do Toys n U aby jak najszybciej pomóc Benowi. Ben... Benjamin... Ciekawe,
gdzie on wtedy był? Co się z nim działo?
Co się stało? Gdzie ja jestem? - próbowałem znaleźć odpowiedzi na te pytania.
Zamiast zabawek i pana Arnolda widziałem tylko robota, którego głowa była w kształcie
niewytłumaczalnie popularnego spławika wędkarskiego. Chodził tam i z powrotem,
pilnując przy tym jedynej drogi ucieczki, gdyż jak zdążyłem zauważyć, znajdowałem
się w niewielkiej celi. Nie mając nic lepszego do roboty postanowiłem położyć się spać.
Jak to mówią : "jak sobie pościelesz tak się wyśpisz" - grzebiąc w łóżku
znalazłem pod pościelą notatkę
z wiadomością od poprzedniego więźnia, któremu udało się uciec wykorzystując tunel
wentylacyjny. Przed ucieczką postanowiłem porozmawiać ze strażnikiem. Pomyślałem, że
dowiem się gdzie jestem i co może mnie ewentualnie czekać na zewnątrz. Okazało się, że
byłem więźniem w mieście Robopolia, w którym władzę sprawował wielki
imperator. Po dłuższej rozmowie robot wyjawił mi, iż ma na Ziemi dziewczynę.
Pomyślałem - nic dziwnego, w końcu robot to też człowiek. Jednak później moje zdziwienie nie miało granic - okazało się, że była nią konsola do gier, której właścicielem był Charles Goldenhouser. Myślałem, że oczy wyskoczą mi z orbit - Charlie, ten chłopak z sąsiedztwa był właścicielem ukochanej biednego Ralpha! Ponieważ znałem dzieciaka, postanowiłem pomóc strażnikowi, który był tak miły i podarował mi wielofunkcyjny szwajcarski scyzoryk z nierdzewnej stali. Wow, takiego jeszcze nie miałem w swojej kolekcji. Tak miłą konwersację przerwało wezwanie na przesłuchanie. Dwa barczyste roboty zaprowadziły mnie przed oblicze wielkiego imperatora, którego imienia nie zdołałem zapamiętać. Okazało się, iż władca chciał zapanować nad kilkoma wymiarami - jego wysłannikiem na Ziemi był...
CHARLES!!! Po powrocie do mojego miejsca odosobnienia postanowiłem skorzystać
z prezentu i czym prędzej wydostać się z celi - odkręciłem kratkę do tunelu
i przy wpadającym w ucho wyciu syren, wyczłapałem na zewnątrz. Nareszcie wolny
- pomyślałem i w tym samym momencie udałem się do pubu. Po krótkiej
konwersacji z barmanem postanowiłem usiąść sobie przy stoliku razem
z pijaczyną. Gość nie był zbyt rozmowny dlatego postanowiłem zwędzić mu
flaszkę - niestety nic z tego - twardziel pilnował ichniej siwuchy jak oka w głowie.
Zawiedziony poszedłem pogawędzić z barmanem. Dowiedziałem się, iż ów nur to
była gwiazda punk-rocka - Johnny B. Goose. Imperator nie znosił punk-rocka,
dlatego zakazał Johnnie'mu tworzyć w tych klimatach. Zdesperowany muzyk popadł
w nałóg i nic nie było w stanie go z niego wyciągnąć. No tak - pomyślałem - ja
tu sobie rozmawiam w najlepsze, a wypadałoby się stąd wynieść. Więc nie tracąc
ani chwili więcej opuściłem lokal i udałem się do pobliskiego sklepu. Po nieudanej
próbie nawiązania kontaktu ze sprzedawcą, zdecydowałem się na desperacki krok -
oddałem mu swój drewniany naszyjnik. Posunięcie to, jak się później okazało, nie
było aż tak bezsensowne - otóż w Robopolii drewno było niezwykle rzadko
spotykanym surowcem. Za naszyjnik robot dał mi 2000 kredytów. Idziemy na
zakupy - mruknąłem cichutko, po czym zapakowałem do koszyka puszkę, dwie
części pancerza i zegarek. Po wyjściu ze sklepu próbowałem zasięgnąć języka
u kierowcy kosmicznej taksówki (1313?). Niestety, mógł on utrzymywać kontakty
tylko z robotami. Nie mając już do kogo ust otworzyć, chciałem ponownie iść do pubu.
W tym momencie zauważyłem siedzącego na chodniku lumpa. Okazało się, że ten
olejoholik za butelkę trunku obiecał dać mi mapę miasta. Skąd tu wziąć olej -
zacząłem się zastanawiać, aż przypomniało mi się, że w miejscu w którym
wyszedłem z celi, tuż obok wielkiego strażnika, stała beczka pełna oleju. Nie
był ona najwyższej jakości, dlatego wpadłem na pomysł, aby podmienić go
Johnnemu z pubu - miałem nadzieję że nie zauważy różnicy. Udało się -
pierwszorzędny trunek podarowałem Howardowi, który w zamian dał mi mapę
Robopolii i pokazał jak się nią posługiwać. Korzystając z planu postanowiłem udać się do
doktora. Wiedziałem, że muszę przebrać się w pancerz, a jak się okazało
w gabinecie doca, tylko on mógł mi pomóc. Po dłuższej rozmowie polecił abym
przygotował jego gabinet do zabiegu. Opuszczenie lampy i podniesienie fotela
nie stanowiło większego problemu - wystarczyło opuścić trzy dźwignie
znajdujące się na lewej ścianie. Kłopot stanowił mechanizm na prawej ścianie -
dźwignia mająca go uruchomić była złamana. Zrozpaczony, kręcąc się po całym
mieście, przypomniałem sobie, że na dnie puszki z olejem, którą zostawiłem
punk-rockowcowi znajdował się jakiś przedmiot. Nawet nie oczekiwałem, że
będzie on idealnie pasował do urządzenia w gabinecie! Po przełączeniu
ostatniej dźwigni oznajmiłem doktorowi, że gabinet jest gotowy do zabiegu.
Operacja nie była bolesna (ucierpiała jedynie moja duma, gdyż po zabiegu
wyglądałem jak sardynka, która usiłuje wydostać się z puszki).
Przebrany za robota udałem się do taksówkarza. Kierowca Barnie początkowo
nie chciał mnie nigdzie zawieść,
ale gdy dałem mu niedawno kupiony zegarek - zmienił zdanie. Pokazałem mu mapę
i poleciłem zawieźć się do agencji detektywistycznej, gdzie spotkałem Artura
(R2D2?). Zdaniem ducha najlepszym wyjściem z całej sytuacji było popełnienie
samobójstwa, na co oczywiście nie chciałem się zgodzić. Po krótkiej rozmowie
przekonałem ducha, aby przeniósł się do ziemskiego wymiaru i poinformował Franka
o tym co się ze mną dzieje. Po przeszukaniu całego pokoju z szafy zabrałem
gazetę a z łóżka komiksy i wyszedłem z pokoju.
Kiedy tak stałem i zastanawiałem się nad losem mojego przyjaciela,
niespodziewanie pojawił się Artur z wiadomością od niego. Zdezorientowany
doktorek nie widział ducha i wrócił do swoich zajęć. Tymczasem ja dowiedziałem
się, że Benjamin był uwięziony w wymiarze robotów i potrzebna mu była konsola
Charlesa, która była ... dziewczyną jednego z mieszkańców tego dziwnego
wymiaru. Uff, to ciekawe. Profesor dowiedziawszy się, że robot pozostaje
w stałym kontakcie telepatycznym z ukochaną, nakazał mi przynieść grę. Dzięki
niej mieliśmy odczytać potrzebną częstotliwość. Nie tracąc więcej czasu
wyruszyłem w stronę fabryki zabawek aby użyć urządzenia skonstruowanego przez
genialnego naukowca. Gdy tego dokonałem, odniosłem maszynkę profesorkowi,
a ten dał mi klucz, którym mogłem otworzyć przejście do innych wymiarów.
Przejście to otwierało się w garażu, jednak wciąż nie znaliśmy odpowiedniej
częstotliwości. Musiałem zdobyć konsolę. Wybrałem się do domu Goldenhouserów
i w wypróbowany wcześniej sposób wywabiłem dzieciaka z pokoju [tu mała uwaga
odnośnie samej gry - zawiera kilka małych bugów, m.in. może zdarzyć się
sytuacja, kiedy nasz bohater twierdzi, że użycie gongu jest bez sensu. W takim
przypadku należy nagrać stan gry, wczytać ponownie i wszystko powinno być
w porządku]. Wszedłem do pokoju chłopca, wziąłem urządzenie i zaniosłem je
doktorowi. Ten przeanalizował promieniowanie, jakie emitowała konsola
i wykalibrował klucz. Poszedłem ponownie do garażu, użyłem klucza i po chwili
ukazały się wrota. Przeszedłem przez nie bez wahania. Jednak coś musiało pójść
nie tak. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że roztrzepany naukowiec zamiast
częstotliwości wymiaru robotów wstukał mi numer telefonu swojej dziewczyny...
Znalazłem się w lesie. Przejście było jednokierunkowe i nie mogłem wrócić.
Poszedłem więc drogą w kierunku miasta. Niestety, po przejściu kilkudziesięciu
kroków natknąłem się na przejście graniczne, którego pilnował mało rozgarnięty
szczur. Niedobór inteligencji był wyrównywany nadmiernym uporem celnika.
Pomimo tego po dość długiej i męczącej rozmowie udało mi się wejść do miasta.
Na głównej ulicy handlowej znajdowało się kilka sklepów. Większość z nich była
zamknięta. Właściwie otwarty był tylko sklep z okularami, jednak i tam nie
można było dokonać sprawunków - pomijając brak gotówki, nie było też co kupić,
gdyż ostatnia, a może i jedyna para okularów była już sprzedana. Wyszedłem ze
sklepu i poszperałem w skrzynce na listy. W środku była jakaś koperta, ale nie
dałem rady jej wyciągnąć. Ze zdumieniem dostrzegłem, że i w tym wymiarze
znajdowała się agencja detektywistyczna "6th Sense Investigations", jednak jej
pracownicy zostawili na drzwiach tylko wywieszkę. Przeczytałem ją, podobnie
jak i drugą ulotkę, którą znalazłem leżącą nieopodal na ziemi. Skierowałem się
w stronę centrum. Gdy dochodziłem do komisariatu podbiegł do mnie policjant.
Wziął mnie za bezrobotnego, a to, jak się dowiedziałem, było w tej krainie
przestępstwem. Po pogawędce ze stróżem prawa udałem się w stronę parku.
Niestety, nie posiadałem zaświadczenia, że pracuję, nie mogłem więc
zrelaksować się pośród zieleni. Zresztą przypomniałem sobie, że nie przybyłem
tu na wczasy i kierowany detektywistycznym przeczuciem udałem się do centrum.
Szukając wejścia do klubu "Bezrobotnych w proteście" nacisnąłem dzwonek przy
drzwiach do jednego z mieszkań. Do mych uszu dobiegł głos, który wydobywał się
z okolic pomnika hot-doga. Po krótkich oględzinach stwierdziłem, że
w monument wbudowany był domofon. Porozmawiałem z osobą, która pilnowała
wejścia do klubu. Aby dostać się do środka, musiałem przejść jakiś test. Nie
znałem odpowiedzi na żadne z postawionych pytań, ale mój wdzięk i spryt
pozwoliły mi dostać się do wewnątrz. W zaniedbanym klubie porozmawiałem
z byłym bankierem, Mr. Peanutsem, który był jego założycielem. Obiecał
udzielić mi pomocy, ale pod jednym warunkiem - miałem przynieść jego ulubioną płytę, którą
przez przypadek zostawił zamkniętą w bankowym sejfie. W dostaniu się do środka
budynku miał pomóc mi niejaki Brad Pig. Przeszukałem pomieszczenie i za jedyne
przydatne przedmioty uznałem czarny spray i butelkę z korkiem, który
z łatwością dał się wyjąć z szyjki. Wyszedłem na powierzchnię i udałem się na
komisariat. Używając dzwonka zwróciłem na siebie uwagę sekretarki.
Porozmawiałem z nią przez chwilę, głównie o jej przyjacielu, strażniku
imieniem Pokey. Po zakończeniu rozmowy poszedłem do policjanta, który siedział
na krześle koło celi. Porozmawiałem z nim o poznanej przed chwilą sekretarce
(dowiedziałem się, że Pokey wręcz jej nienawidzi). Swoje kroki ponownie
skierowałem w stronę koleżanki strażnika, a przechodząc zabrałem leżące na
wierzchu nożyczki i klej. Sekretarce powiedziałem, że Pokey jest w niej
zakochany i wróciłem do nieszczęśnika z wiadomością, że Shirley chce być z nim
na zawsze. Załamany strażnik poprosił mnie, abym w ostatniej próbie ratunku
przekazał jego "wybrance", że zakochał się w niej sam burmistrz. Usłyszawszy
tę wiadomość Shirley natychmiast zmieniła obiekt swych uczuć - zapałała
niesamowitą miłością do burmistrza na śmierć zapominając o byłym ukochanym. Uspokojony
Pokey zasnął, a ja przy pomocy nożyczek odciąłem mu od paska klucz do celi, w której
przetrzymywany był Brad Pig. Przedstawiłem się więźniowi jako znajomy pana
Peanutsa i zapytałem o płytę. Brad obiecał mi pomoc w jej zdobyciu, musiałem
tylko wyciągnąć go z celi. Użyłem więc klucza i otworzyłem kratę.
Były więzień tak ucieszył się z odzyskania wolności że omal nie obudził
śpiącego obok strażnika. Wyniknął jeszcze jeden problem - Brad nie mógł
przejść koło Shirley. Ale i na to znalazłem radę. Zdjąłem z wieszaka mundur
policjanta i wręczyłem go mojemu pomocnikowi. Umówiliśmy się pod bankiem.
Na miejscu okazało się, że Brad potrzebuje jeszcze jakiegoś zegara, więc musiałem
wrócić na komisariat, gdyż tam widziałem jakiś czasomierz. Zegar wisiał koło
śpiącego Pokey'a i aż dziw, że strażnik się nie obudził, gdy wyrywałem
urządzenie ze ściany. Zaniosłem zegar Bradowi, a ten w niezbyt wyrafinowany
sposób otworzył drzwi do banku. Ba, otworzył całą ścianę (jeśli można tak to
ująć), gdyż zegar potrzebny był mu do skonstruowania bomby. Prześlizgnąłem się
koło sterty gruzu i myśląc, że bankier nie pochwali Brada, dostałem się do
sejfu. Niestety, choć znałem szyfr nie mogłem otworzyć kasy. Brakowało
pokrętła, którym ustawiało się kombinację cyfr. Widocznie siła wybuchu
uszkodziła mechanizm. Wiedziałem, że musiał gdzieś tam być. Po kilku chwilach
przerzucania gruzu znalazłem tarczę, przymocowałem ją i otworzyłem schowek.
W środku znajdował się tylko mały kluczyk. Nie wpadłem w panikę i
spróbowałem dopasować go do zamku w szafce, która stała na tyłach banku (a
raczej budynku, który kiedyś był bankiem). I rzeczywiście, klucz pasował, a
w szufladzie leżała ulubiona płyta pana Peanutsa. Gdy opuszczałem ruiny
do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Postanowiłem spróbować wyciągnąć kopertę
ze skrzynki przy pomocy kleju. I chociaż miałem później lepkie palce, warto
było. W kopercie znajdowała się prośba strażnika parku o przydzielenie mu
służbowych okularów przeciwsłonecznych i skórzanej kurtki. Wszedłem więc do
sklepu z okularami i sprayem zamalowałem na czarno ostatnią parę szkieł. Jak
łatwo się domyślić, Glenn nie był tym zachwycony. Kiedy w pocie czoła ścierał
farbę z soczewek, ja przyjrzałem się bliżej jego książce przychodów. Hmmm, to
ciekawe. Zwykle sklepikarze usiłują ukryć swoje transakcje, aby płacić
mniejsze podatki. Glenn robił coś odwrotnego - udawał, że ma duży ruch, choć
w rzeczywistości nie sprzedał ani jednej pary okularów! Wyjaśnienie jednak
było proste - utrzymując się na etacie sklepikarza miał możliwość odwiedzania
parku. Zabrałem książkę, która była dowodem przestępstwa (cóż za dziwny wymiar
- płacisz podatki za nic i jeszcze cię wsadzają do więzienia) i zaniosłem ją
Henremu, który czatując na bezrobotnych ukrył się w krzakach (musiał oglądać
Latający Cyrk Monty Pythona - sztukę maskowania). Policjant, gdy tylko dowiedział się o machlojkach
natychmiast poszedł aresztować nieuczciwego sklepikarza. Ja oczywiście
skorzystałem z nadarzającej się okazji i zabrałem okulary. Poszedłem do parku
i wręczyłem strażnikowi jego podanie. Później zagadnąłem go jeszcze raz,
a następnie podarowałem mu okulary. Bardzo się ucieszył, choć nic nie widział
przez zamalowane szkła. Strażnik nie zauważył, gdy wcisnąłem przycisk
otwierający bramę i wszedłem na teren parku. Było to typowe miejsce wypoczynku
dla zapracowanych mieszkańców - tryskająca wodą fontanna, zadbany trawnik i kilka
drzew. Ja jednak nie miałem czasu, aby usiąść i rozkoszować się urokami
natury. Zaniosłem płytę bankierowi a ten zawołał lisa Fricka, który był właścicielem
agencji detektywistycznej w wymiarze kreskówek. Porozmawiałem z nim na temat
ciężkiej pracy detektywa. Chociaż pracował on nad sprawą robota-kobiety, który
usiłował powrócić do swojego wymiaru, nie miał w tej chwili żadnych pomysłów,
w jaki sposób mógłby mu pomóc. Ponieważ jego śledztwo utknęło w martwym
punkcie, cały czas poświęcał na grę w trillarda. Niestety, nie pomógł mi
wiele, chociaż bardzo na niego liczyłem. Gdy zrezygnowany opuszczałem siedzibę "Bezrobotnych
w proteście" pojawił się Artur. Wiedział, w jaki sposób mógł pomóc mi wydostać się z tego wymiaru.
Jedyne, co miałem zrobić, to sprawić, aby woda w fontannie przestała płynąć,
gdyż duchy nie lubią, gdy jest mokro. Nic prostszego - pomyślałem i pobiegłem
zatkać otwór w fontannie zdobytym korkiem. Wróciłem do klubu poinformować
Artura o unieszkodliwieniu wodotrysku. Duch umówił się ze mną w parku. Tam
spotkałem robota, o którym słyszałem wcześniej. Sally - bo tak się nazywał
robot płci żeńskiej - został zesłany za karę do innego wymiaru przez władcę
krainy robotów. Dałem Sally konsolę i poprosiłem, aby przekazała ją
mojemu asystentowi, Benowi. Wtedy Artur przeniósł Sally - do wymiaru robotów,
a mnie - na Ziemię...
Gdy taksówkarz odwiózł mnie na postój, spotkałem robota o imieniu Sally.
Okazało się, że widziała się z Frankiem w jakimś innym wymiarze. Zastanowiło
mnie, co mój przyjaciel robił w jakiejś dziwnej krainie. Nie mogąc
odpowiedzieć sobie na to pytanie, kontynuowałem rozmowę z robotem-kobietą.
Dowiedziałem się, że miała dla mnie konsolę od Franka, wyjawiła mi również, że
zamierzała obalić imperatora. Aby tego dokonać, musiała dostać się do pałacu.
Aby było to możliwe, miałem odwrócić uwagę strażnika pilnującego wejścia do
siedziby władcy. Nie zwlekając udałem się więc do miejsca, gdzie wyszedłem z
celi. Tam porozmawiałem z robotem, który natychmiast odprowadził mnie do miejsca
mojego odosobnienia. Teraz mogłem już wręczyć
Ralphowi jego ukochaną konsolę. W zamian za to robot zaoferował mi pomoc.
Zobowiązał się przeprowadzić mnie do głównego komputera. Nie tracąc czasu pojechałem taksówką
do centrum komputerowego, gdzie czekał już na mnie Ralph. Imperator grzebiąc
pośród komputerów nieźle narozrabiał - zerwał przewód doprowadzający zasilanie do głównego
komputera i całe miasto było zagrożone. Musiałem doprowadzić prąd do jednostki centralnej i
jego pamięci. Na jednym z monitorów wypisane były różne wymiary, w które można było
się przenieść - niestety nie było wśród nich Ziemi. Czas się wziąć do roboty -
pomyślałem i rozpocząłem akcję ratowania wszechświata. Na początek
przełączyłem wajchę w prawym górnym rogu pokoju - ciężko szło, ale poszło.
Następnie podszedłem do pulpitu poniżej, trzykrotnie pociągnąłem za dźwignię,
aż zapaliło się niebieskie światełko. Wtedy obejrzałem się - terminal
działał. Podszedłem do przełącznika koło szafy ze szpulami i przełączyłem go.
Teraz pozostało tylko pociągnąć za dźwignię, która włączała pamięć główną
komputera (to ta we wspomnianej wyżej szafie ze szpulami). Podszedłem do
monitora z wypisanymi danymi - teraz dostępne były wszystkie wymiary - łącznie
z Ziemią. Wyjście z tego wymiaru znajdowało się w pokoju agencji
detektywistycznej. Koło napisu Ziemia widniała liczba 4273 - nie wiedziałem co
ona oznacza. Podszedłem do pulpitu z ośmioma przyciskami i intuicyjnie
wcisnąłem w kolejności czwarty, drugi, siódmy i trzeci przycisk. Choć wydawało
się, że nic się nie dzieje, zatwierdziłem kombinację wielkim enterem - zapaliła
się zielona lampka. Stwierdziłem, że to chyba dobrze, otworzyłem drzwi i wyszedłem
z pokoju. Korzystając z taksówki, pojechałem do agencji detektywistycznej,
gdzie skorzystałem z platformy, która jak się domyślałem miała przenieść mnie na
Ziemię. Wtedy pojawił się Artur, który pogratulował mi i zapowiedział, że
spotkamy się na Ziemi.
Po powrocie na Ziemię natychmiast udałem się do doktora. Opowiedziałem mu wszystkie przygody, jakie mnie spotkały. Naukowiec właśnie przepraszał mnie za niefortunny błąd jaki popełnił przy ustawianiu częstotliwości, gdy nagle pojawił się... BEN! To niesamowite, ale zdołał powrócić do naszego wymiaru. Zaciekawieni, w jaki sposób tego dokonał, wysłuchaliśmy z uwagą jego niesamowitej opowieści. Kiedy skończył i wspólnie zastanawialiśmy się, czy Ralph i Sally zdołają obalić dyktatora, zadzwonił mój telefon komórkowy (zapewne ktoś chciał dodzwonić się do mnie wcześniej, ale moja sieć nie ma jeszcze zasięgu w wymiarze, w którym przebywałem ostatnimi czasy). Okazało się.... To niewiarygodne! Dzwonił pan O'Cheeser, właściciel wytwórni serów... Jego zakład opanowały gigantyczne gryzonie z wymiaru szczurów! Więc mamy następne zadanie. Do roboty Ben!
O tym, czy i jak Ralph rozprawił się z władcą wymiaru robotów oraz skąd na Ziemi wzięły się gigantyczne szczury możecie dowiedzieć się z zakończenia gry "6th Sense Investigations". Miłej zabawy!
Grywalne demo gry można pobrać z Aminetu (archiwum 1, 2, 3).
Sixth Sense Investigations - Islona 1998 | ||||
![]() |
95 | ![]() |
1 CD | ![]() |
![]() |
90 | ![]() |
AGA | |
![]() |
90 | ![]() |
||
![]() |